Amazonki o sobie, wspomnienia

 

Amazonki to kobiety , których połączyła choroba – rak piersi , każda z nich inaczej przeżywała , każda z nich ma inną historię . Inaczej walczyła z chorobą. Kiedy już minął czas lęku i wielkiego bólu, kiedy uporała się z chorobą , kiedy zweryfikowała i przewartościowała co w życiu jest ważne, przychodzi czas na refleksje na wspomnienia. Opisując wspomnienia , każda z nich pragnie wyrazić swoje emocje – wykrzyczeć swoje cierpienie, walkę z chorobą.

 

Wyznania Amazonki – „florografistki”

Każdy człowiek ma w życiu piękne i radosne chwile, pragnie aby trwały jak najdłużej, ale jak zmienia się pogoda, tak i w życiu nadciągają chmury i burze kiedy najmniej się tego spodziewamy. Moje życie było w miarę spokojne, pracowałam – mąż, dwoje dzieci, wyjeżdżaliśmy na wakacje, spotykaliśmy się z rodziną i znajomymi życie. Latem lubiłam pracować w ogrodzie, miałam i mam dużo kwiatów i ziół – całkiem spokojne. W roku 1998 wiele się zmieniło. W październiku miałam się zgłosić na planowane od kilku miesięcy badanie mammograficzne i USG piersi. Jednak już od lipca czułam pewien dyskomfort w lewej piersi – tkliwość i bolesność. Po badaniach lekarskich diagnoza – rak piersi – duży guz na granicy operacyjności. To były bardzo trudne chwile, czułam się jak nad przepaścią, wiedziałam, że muszę zebrać siły do walki z tą straszną wtedy dla mnie chorobą. Był zimny, deszczowy październikowy dzień – poleciały łzy i serce ścisnął ból, ale się nie załamałam i nawet nie było myśli   – dlaczego JA???. Zawsze byłam i jestem osobą wierzącą w Boga i Jego opatrzność. W tej trudnej chwili zwróciłam się do Boga i modliłam się prosząc Go i Matkę Boską Dzikowską o siłę, wytrwałość i cierpliwość w czekającym mnie leczeniu. Prosiłam Jezusa Ukrzyżowanego „ pomóż mi nieść mój krzyż jeśli mi go dałeś, z Tobą mogę wszystko przezwyciężyć” . Modlitwa i zaufanie Bogu dodało mi otuchy.   Kupiłam cebulki tulipanów i żonkili z nadzieją, ze kiedy je posadzę w moim ogrodzie to przez lato będę się cieszy ich pięknym kwitnieniem. Teraz moje życie zawodowe stanęło w miejscu. Zaczęło się długotrwałe leczenie, trudne i męczące – chemioterapia , następnie radykalna operacja usunięcia lewej piersi w Kielcach w lutym 1999r. i ponownie półroczna chemioterapia. Ten okres to późna jesień i zima 1998/1999 – czułam się jak ten liść zdarty drzewa przez wiatry i burze niszczony i podeptany. Jednak w tym czasie poznałam wielu wspaniałych ludzi, lekarzy, pielęgniarki z oddziału onkologii w szpitala w Tarnobrzegu, którzy okazali mi dużo życzliwości i serca. Jestem im za to bardzo wdzięczna i są zawsze w mojej pamięci. Wsparcia doznałam także od mojej rodziny bliższej i dalszej, sąsiadów i znajomych. To pozwoliło mi przetrwa ten traumatyczny okres bólu i nadziei, a dzięki Bożej opatrzności i wysiłków lekarzy doszłam do zdrowia i sprawności psychofizycznej. Powróciłam do pracy w F.F „Wisan” w Skopaniu. Wiara i nadzieja sprawiły, że wiosną zobaczyłam jak kwitną moje kwiaty tulipany i żonkile, które posadziłam jesienią. Moje życie się zmieniło, walka z chorobą dodała mi odwagi, inspiracji, by żyć pełniej i ciekawiej. Jestem przecież teraz Amazonką, a to kobiety silne i odważne. Przystąpiłam wraz z innymi kobietami po mastektomii z powiatu tarnobrzeskiego do założenia Stowarzyszenia Amazonek w Tarnobrzegu. Uczestniczę w spotkaniach i projektach realizowanych przez Stowarzyszenie. Jestem już 14 lat Amazonką, czuję się dobrze, mam swoją pasję „florografy” i wiele innych zainteresowań. Wyznanie swoje zakończę słowami refrenu hymnu Tarnobrzeskich Amazonek.

„Chociaż walczyć codziennie wciąż trzeba,
Chociaż wątła życia nic,
Popatrz ile jest słońca dokoła,
Pomyśl jak to pięknie żyć”

Październik 2013 r.   Albinka Róg

 

Pełna wiary i nadziei

14 lipiec 1986 r. walizki spakowane , synowie śpią – rano o godz. 7,00 wyjeżdżam z nimi na wczasy rodzinne do Łeby. Szczęśliwa, że już wszystko przygotowane do podróży. Zmęczona postanowiłam dać sobie trochę relaksu – wziąć kąpiel i położyć się spać. Kąpiąc się poczułam ból w lewej piersi. Zaniepokoiło mnie to bardzo – wybiegłam z łazienki , stanęłam przed lustrem unosząc do góry pierś zobaczyłam wypukłości. Noc z głowy , niecierpliwie czekałam rana. Rano moi chłopcy jeszcze spali, a ja pobiegłam do szpitala na oddział chirurgii. Na oddziale zastałam pana doktora przedstawiając mu swoją niepokojąca sprawę. Zbadał mnie i powiedział – podejrzewam w piersi guzek. W rezultacie tej wizyty otrzymałam skierowanie do Szpitala do Rzeszowa – proszę się tam natychmiast zgłosić. Natychmiast – to niemożliwe . Panie doktorze za dwie godziny wyjeżdżam z dziećmi na wczasy do Łeby. Nie ma żadnej możliwości odwołania i zmiany terminu. Na to lekarz – więc dobrze , proszę niech pani jedzie, ale gdyby się pani poczuła gorzej, proszę natychmiast wracać i najważniejsze – proszę nie przebywać na słońcu – pomyślałam nad morzem i bez słońca ,ale będę miała wczasy. Nic nie mówiąc nikomu – tak jak było zaplanowane wyjechaliśmy do Łeby. To nie był dla mnie żaden wypoczynek. To słowo guz w piersi ciągle tłukło mi się w głowie i nie dawało spokoju. Cały czas byłam smutna i zamyślona , ale przed dziećmi udawałam radosną i zadowoloną i tak dotrwałam do końca wczasów. Po powrocie – 23 sierpnia wybrałam się ze skierowaniem na badania do Rzeszowa. Pani doktor wnikliwie mnie zbadała i usłyszałam słowo guz w lewej piersi – proszę tu wrócić 25 sierpnia na oddział celem wyłuszczenia guzka. Pamiętam doskonale ten dzień mimo upływu czasu. Zapytałam lekarza jak długo będę przebywać na oddziale ponieważ synów zostawiłam pod opieką sąsiadki, a 1 września rozpoczyna się nowy rok szkolny. Nadmieniam , że jestem wdową i sama wychowuję dwóch synów. Usłyszałam odpowiedź około 3 dni. Tak jak było zaplanowane 25 sierpnia rano zjawiłam się w szpitalu. Jadąc na łóżku na salę operacyjną modliłam się do Matki Boskiej Częstochowskiej o pomyślny przebieg zabiegu , a także o opiekę nad moimi chłopcami. 26 sierpnia to święto Matki Boskiej Częstochowskiej. Podczas zbiegu pobrano materiał z guza do badania hispatologicznego. Wynik wyszedł – guz złośliwy, nie spodziewałam się takiego wyniku. Po   wzbudzeniu podszedł do mnie lekarz i zapytał , czy godzę się na poszerzenie zabiegu – czyli amputację piersi. Był to dla mnie szok. Zgodziłam się , bo jakie miałam wyjście. Zabieg trwał 5 godz. Pierwsze spojrzenie po wzbudzeniu z narkozy padło na kartę informacyjną, a na niej napis Ca mame sin – rak piersi. Nigdy tego nie zapomnę – świat mi się zawalił. Po dziewięciu dniach wróciłam do domu załamana i zagubiona. Natychmiast przyjechała moja rodzina z prezentami i pretensjami – jak mogła nic nikomu nie powiedzieć ,tylko sama podjąć tak ważną decyzję. Pomyślałam – co ja byłam winna, przecież miało być tylko wyłuszczenie guzka i po trzech dniach miałam wrócić do domu. Stało się inaczej. Po trzech tygodniach przyszedł wynik Ca mame sin, w pobranych węzłach przerzutów nie stwierdzono. Załamana z wynikiem zgłosiłam się do przychodni onkologicznej w Tarnobrzegu do Pani doktor B Kozik. Wspaniały lekarz – ogromna wiedza i doświadczenie w swoim zawodzie. Robiła wówczas specjalizację w Centrum Onkologii w Krakowie. Poprosiła osobiście panią doktor Żuchowska , by podjęła się moim leczeniem. Jestem bardzo wdzięczna pani doktor B Kozik. Zgodziłam się na leczenie w Krakowie, ale na bieżąco byłam i jestem do dzisiaj pod opieką pani doktor B Kozik i tak pozostanie do końca mojej choroby. Po   miesiącach rekonwalescencji powróciłam do pracy. Nie zalecono dalszego leczenia ( mam na myśli chemioterapię, czy radioterapię). Nieustannie modląc się otrzymywałam siły do pokonanywania tak ciężkiej choroby. Wspierała mnie bardzo rodzina, dzieci i znajomi. Przystąpiłam do klubu Amazonek by wspólnie z nimi dzielić troski i radości dnia powszedniego. Ten czas spokoju bez dolegliwości chorobowych trwał kilka lat. W 1994 r w październiku zauważyłam zgrubienie na bliźnie pooperacyjnej. Zdecydowałam się na leczenie w Krakowie. Zrobiono biopsję – wynik wznowa nowotworowa. Myślę sobie kolejny wypadek – 8 lat spokoju i znów to samo. Zalecono zabieg usunięcia górnego płata i dalsze leczenie (chemioterapia i hormonoterapia przez 5 lat) Pełna optymizmu i wiary zastosowałam się do metod leczenia wierząc, że i tym razem leczenie przebiegnie pomyślnie. Oczywiście tak było przez 16 lat. Już całkowicie zapomniałam o chorobie ciesząc się każdym dniem , uważałam się za wyleczoną, że rak już nigdy już do mnie nie przyjdzie, że się nie obudzi. Myliłam się . Tym razem w 2010 r . umiejscowił się w okolicy mostka (w miejscu bardzo nietypowym i niedostępnym) Z leczeniem przeniosłam się do Centrum Onkologii w Gliwicach . Obecnie jestem po 6 cyklach (chemii czerwonej, 5 naświetlaniach okolicy mostka, Atrozolu, i dożylnie raz w m-cu pamifosin) Choroba się zatrzymała, czuję się dobrze – mam nadzieję , że na zawsze. Przeżyłam z chorobą nowotworową 27 lat. Uważam to za sukces lekarzy, opatrzności Bożej i mojej silnej wiary w wyzdrowienie.

Walcząca – lat 68
Sierpień 2013 rok.